Dzieci  ważne, niektórzy mówią, że najważniejsze. Od jakości opieki nad nimi zależy przyszłość całych gatunków.
Dlatego matka natura na wiele sposobów zabezpiecza się przed ewentualnością,
że coś pójdzie nie tak.

Są trzy poziomy zabezpieczeń. Pierwszy z nich to instynkt. Wiele zachowań rodziców regulują ich emocje oraz intuicja dotycząca potrzeb dziecka. Na przykład dorośli instynktownie patrzą dziecku w oczy, aby mogło ono skupić wzrok, reagują na schemat dziecięcości, a także nie potrafią przejść obojętnie wobec dziecięcego płaczu.

Poziom drugi to rodzicielski „autopilot”, czyli wszystkie doświadczenia z dzieciństwa, które dorośli powtarzają w relacji z własnym dzieckiem. Mechanizm ten jest skuteczny, o ile rodzic sam miał dobre doświadczenia. Jeśli tak nie było, jego „autopilot” może mu podpowiadać rozwiązania sprzeczne z potrzebami dziecka, a nawet z własną intuicją dorosłego.

Trzeci poziom, który ma spełniać funkcję ostatniej deski ratunku, gdy dwa poprzednie zawodzą, to społeczny kontroler (określenie moje), który sprawia, że w grupie społecznej/kulturze wszyscy jej członkowie przejawiają szczególną troskę o to, by żadnemu dziecku nie działa się krzywda. Społeczny kontroler aktywizuje się wtedy, gdy przedstawiciele jakiegoś plemienia robią coś, co jest sprzeczne z obyczajem danej grupy i jest spostrzegane jako krzywda dziecka, rodzaj zaniedbania i niewłaściwej opieki. Szczególnie silnie mechanizm ten działa u osób, które już się dziećmi opiekowały bądź opiekują, ale także u osób młodych, które mają jeszcze żywe wspomnienie osobistych dziecięcych relacji z rodzicami.

W kulturze spójnej i szanującej dziecko powyższe trzy mechanizmy
uzupełniają się i nawzajem stoją na straży dobra dziecka (i całego plemienia).

W naszym społeczeństwie – całkowicie wielokulturowym – to, co kiedyś stanowiło spójną całość, dziś kompletnie się zdezintegrowało. I to nie dlatego, że w naszym kraju mieszkają przedstawiciele innych narodów, z miejsc odległych od nas geograficznie i mentalnie. Nasze społeczeństwo jest wielokulturowe, ponieważ dostępnych nam modeli życia i wychowania dzieci jest obecnie nieskończenie wiele. Można powiedzieć, że każdy może sobie sam wybierać kulturę i w dodatku w okresie wychowywania potomstwa kilkakrotnie przechodzić z jednej do drugiej.

Okazuje się, że mechanizmy, które miały zapewnić ciągłość i niezmienność praktyk rodzicielskich, nagle zaczynają działać na naszą niekorzyść. Dla człowieka żyjącego w kulturze jednolitej istnieje jeden właściwy sposób opieki nad dziećmi – ten, który od pokoleń praktykowali jego rodzice, dziadkowie i inni krewni. W naszym społeczeństwie nierzadko można się spotkać z sytuacją, gdy rodzice i dzieci lub rodzeństwa należą do zupełnie innych kultur.

Ludzie, którzy spotykają się i spostrzegają, że ich rodzicielskie wybory są zupełnie inne, często mają z tym trudność. Zgodnie z instynktem, jest jeden dobry sposób opieki nad dzieckiem i każdy rodzic stara się praktykować go jak najlepiej. Kiedy spotyka kogoś, kto realizuje zupełnie inny model, zadaje sobie pytanie, czy, skoro modele te są tak różne, to może któryś z nich jest zły, szkodliwy dla dziecka, nieprawidłowy. Przyznanie się przed sobą do myśli, że może nie wszystko, co robimy dla swojego dziecka, jest dla niego najlepsze, powoduje włączanie się mechanizmów kontrolnych w postaci niepokoju, a w wielu sytuacjach także poczucia winy. Przeżywanie takich emocji nie jest przyjemne, a naszym wieloletnim zwyczajem jest tłumienie trudnych uczuć. W wielu przypadkach ludzie reagują poprzez twarde obstawanie przy swojej metodzie wychowawczej, w przeświadczeniu, że to co robimy, jest naszemu dziecku niezbędne, a osoby, które robią inaczej, popełniają błąd.

Mając świadomość opisanych powyżej mechanizmów, można zaproponować wyjście z tej sytuacji. Sposób, który podkreśla to, że jesteśmy przedstawicielami różnych kultur i rodzicielskie sytuacje rozwiązujemy różnie, ponieważ sytuacji, gdy wszyscy byli z jednego plemienia, nie da się już raczej w tej chwili przywrócić.

Jeśli przyjmiemy do wiadomości, że obok nas żyją przedstawiciele innych kultur, możemy spróbować zaakceptować to, że ich rodzicielskie wybory różnią się od naszych. Wiemy też, że podważanie ich zwyczajów i tradycji rzadko będzie prowadzić do ich zmiany i wdzięczności z ich strony, a częściej do postaw obronnych i niechęci.

Z drugiej strony my także mamy prawo do praktykowania i pielęgnowania naszych własnych zwyczajów. Mamy prawo powiedzieć: dziękujemy za radęale u nas w domu robi się to inaczej; w tej dziedzinie to ja decydujęco jest potrzebne moim dzieciomw naszej rodzinie to się najlepiej sprawdza, a nawet: to zbyt prywatneabym chciała z Tobą o tym dyskutować.

Z wielokulturowego podejścia do wychowania wynika też, że ludziom, którzy mają stały kontakt z własną kulturą, własnym plemieniem, jest łatwiej. Potrzeba szukania się, spotykania i wzajemnego wspierania jest naturalna. W obrębie jednej kultury można się wymieniać pomysłami, dzielić trudnymi sytuacjami, ale też sukcesami. W ramach jednej kultury pewne treści są zrozumiałe, naturalne i akceptowane. Warto więc poszukiwać osób myślących w sposób podobny do naszego.

Agnieszka Stein,
psycholog, który wspiera
wszystkich dorosłych zajmujących
się dziećmi, w zgodzie z duchem
rodzicielstwa bliskości

Więcej artykułów Agnieszki

 

Drodzy Czytelnicy, czekamy na Wasze komentarze, piszcie na adres: redakcja@blizejdziecka.com.

 

Więcej o wychowaniu w zupełnie odmiennej kulturze – wśród Indian z plemienia Yequana przeczytasz tutaj.