W poprzednim numerze pisałam o wychowywaniu dziecka w społeczeństwie wielokulturowym, o tym, że rodzic, siostra, brat albo najlepszy przyjaciel często okazują się członkami zupełnie innej kultury. Jest to na pewno sytuacja trudna i pomocne różne sposoby kulturalnego stawiania granic ważnym osobom. Jednak największe wyzwanie to z pewnością sytuacja, kiedy okazuje się, że przedstawicielem zupełnie innej kultury jest własny partner, żona lub mąż, drugi rodzic wspólnego dziecka. W takim wypadku stawianie granic nie wystarcza, gdyż w grę wchodzi tu dwoje ludzi, których prawo do wychowywania dziecka w zgodzie z własnymi przekonaniami jest dokładnie takie samo jak nasze.

Kiedyś ludzie dobierali się w pary według ściśle określonych reguł. Żeby stworzyć związek, trzeba było należeć do tego samego środowiska. Dziś taki wymóg nie obowiązuje. W dodatku często bywa, że ludzie, którzy na początku pochodzą z takiej samej kultury, wcale nie chcą w tej kulturze dalej funkcjonować. W początkowym okresie zakochania doskonale zdają sobie z tego sprawę i wyraźnie to komunikują. Potem zdarzają się różne sytuacje. Czasem okazuje się, że jedno z partnerów ma większe pragnienie zmiany niż drugie albo że jedno chce zachować ze swojej kultury pochodzenia właśnie to, czego drugie akurat chce się pozbyć. Znam też takie sytuacje, gdy obojgu rodzicom zmieniać się jest trudno, wyraźnie jednak widzą i punktują te pomyłki, które popełnia ich partner.

Można wprawdzie trochę temu zapobiec – dokonać rozeznania wcześniej. Nie jest to jednak do końca skuteczne. Dawno temu brałam udział w kursie przedmałżeńskim – takim, po którym podobno co dziesiąta para się rozstaje, dochodząc do wniosku, że różnic między nimi nie da się pogodzić. Dzisiaj już wiem, że gdybym sama miała prowadzić taki kurs, zadawałabym potencjalnym małżonkom zupełnie inne pytania. Bardziej konkretne i związane z trudnymi życiowymi sytuacjami: Twoje dziecko płacze w środku nocy: co robisz i dlaczego? Twoja mama zaprasza was na obiad, a twoją żonę boli głowa: co robisz i dlaczego?

Kultura, z której większość z nas pochodzi, daje nam złe wzorce, jeśli chodzi o tworzenie symetrycznych, opartych na szacunku relacji. Dzieci są w niej traktowane przedmiotowo i z pozycji silniejszego. W kulturze tej dopuszcza się tylko jeden pogląd, jedną rację, jedną prawdę, a potem oczekuje się od wychowanych w niej dzieci, że będą potrafiły budować partnerskie relacje – choć nigdy w życiu nie miały okazji tego potrenować. Dzieci te nie mają w późniejszym, dorosłym życiu żadnych narzędzi, które pomogłyby im radzić sobie w sytuacji, gdy druga, bardzo bliska osoba ma na jakiś ważny temat zupełnie inne zdanie.

To dość naturalna sytuacja, nawet gdy szuka się partnera w bardzo podobnym środowisku. Drugi człowiek to nieznany kraj. Drugi człowiek to w jakimś stopniu zawsze inna kultura. Hedy i Yumi, autorzy metody Crossing the bridge (przekraczanie mostu) proponują, żeby zawsze wybierać, po czyjej stronie następuje spotkanie. Twierdzą, że kontaktu nie buduje się przez przekonywanie i przeciąganie liny, tylko przez żywe zainteresowanie i pragnienie wysłuchania drugiej strony, bez oceniania, interpretacji i przykładania do niej własnych przekonań i stereotypów. Aby nawiązać z kimś kontakt naprawdę, warto porzucić dążenie do tego, żeby spotkać się w środku drogi, który zawsze każdy widzi trochę bardziej po swojej stronie.

Tym, co utrudnia rodzicom dogadywanie się, jest również dążenie do jednomyślności w wychowywaniu dziecka, do tego, żeby być konsekwentnym i do stosowania zawsze tych samych metod wychowawczych. Jedną z sytuacji, która rodzi najwięcej konfliktów, jest zwracanie drugiej stronie uwagi „na gorąco”, wtedy, gdy druga osoba „źle” zareaguje na jakieś zachowanie dziecka. Często przed reagowaniem czy krytykowaniem partnera jest się bardzo trudno powstrzymać nawet wtedy, kiedy jest to kompletnie nieskuteczne, nie prowadzi do porozumienia i pogłębienia wzajemnego kontaktu. Z drugiej strony, kiedy opadną już emocje i teoretycznie jest najlepszy moment na rozmowę i wyjaśnienie sobie trudnej sytuacji, często ludzie nie chcą już do niej wracać. Nie wierzą, że taka rozmowa może coś zmienić.

Założenie o potrzebie jednomyślności utrudnia też relacje między partnerami nawet wtedy, kiedy konflikt nie dotyczy bezpośrednio dzieci. Jeszcze więcej zamieszania wprowadzają różne założenia o określonych powinnościach, które wynikają ze wspólnego bycia w związku. Wielokrotnie spotykałam się z tym, że patowa sytuacja w konflikcie między partnerami wynikała z tego, że zamiast wspólnie rozmawiać o swoich emocjach i potrzebach, poznawać się i wspierać, ludzie zużywali czas na pretensje typu on powinien, ona powinna. W związku dwojga dorosłych ludzi, jeszcze bardziej niż w relacji z dzieckiem, sprawdza się zasada pełnej dobrowolności. Zmuszanie kogoś do realizacji tego, do czego nie jest przekonany, nigdy nie kończy się dobrze. Niezależnie od tego, że na krótką metę przymus może się okazać skuteczny.

Dobre relacje między partnerami wydają się w rodzinie ważniejsze nawet niż dobre relacje z dziećmi. Szkoda więc, że na różnego typu warsztatach czy w poradnikach oferta dotycząca ich pielęgnowania jest dużo mniejsza niż ta dotycząca wychowywania.

 

Agnieszka Stein,
psycholog, który wspiera
wszystkich dorosłych zajmujących
się dziećmi, w zgodzie z duchem
rodzicielstwa bliskości

Więcej artykułów Agnieszki

Drodzy Czytelnicy, czekamy na Wasze komentarze, piszcie na adres redakcja@blizejdziecka.com