Długo staraliśmy się o dziecko. Zdążyliśmy się wyszaleć, urządzić mieszkanie, złapać równowagę w pracy w wolnym zawodzie. Nasze życie kręciło się wokół kolejnych projektów. Gdy zbliżał się termin oddania, spaliśmy po 3 godziny na dobę, a po ukończeniu odsypialiśmy zarwane godziny. Mimo tych okresowych zrywów prowadziliśmy zorganizowane życie rodzinne. Mieliśmy dużego psa, który wymagał porządnego wybiegania i zabaw. Regularnie chodziliśmy na basen i rower. Trwało to około 10 lat.

Kiedy urodził się nasz syn, wydawało mi się, że jestem przygotowana na wszystkie trudy. Przez lata starań przeczytałam tony książek i artykułów o wszystkim, co dotyczy małego dziecka. Do sprawy podeszłam więc zadaniowo. Przez pierwsze miesiące cieszyło mnie, że opieka idzie sprawnie. Karmienie, przewijanie, usypianie, chusta – znaleźliśmy najlepsze dla nas rozwiązania i sposoby radzenia sobie z nowymi wyzwaniami. Mimo pewnych trudności zdrowotnych nasz synek rozwijał się wspaniale. Ja, przyzwyczajona do tego, że po ciężkiej pracy przychodzi czas na odpoczynek, z przerażeniem odkryłam jednak w pewnym momencie rzecz, swoją drogą zupełnie oczywistą:

projekt-dziecko

projekt „dziecko” nie kończy się nigdy. Nie przysługują w nim też „przerwy techniczne”!

Nie ma znaczenia, czy mam wisielczy humor, czy jestem chora, czy wręcz zasypiam na stojąco – dziecko potrzebuje mnie TERAZ. Frustrujące stało się odkrycie, że nie żyję życiem własnym, ale innego, małego człowieka. Człowiek ten je w dzień i w nocy, w rytmie zupełnie niezależnym od mojego. W momencie kiedy myślę, że udało mi się wreszcie wygospodarować chwilę na prysznic, mały człowiek robi właśnie gigantyczną kupę i ostatecznie sam ląduje w wannie. Wyjście na basen czy rower graniczy z cudem, bo nie ma komu zastąpić nas w opiece. Zostają nam wspólne spacery z psem, który również odczuwa zmianę i domaga się atencji podwójnie. Skończyły się też wolne soboty i niedziele. Na dodatek, choć ja sama, nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, to moi synowie są nimi od urodzenia.

Odkrycie prawdziwego znaczenia opinii, że wychowanie dziecka to praca pełnoetatowa, zwaliło mnie z nóg. Odbierałam to do niedawna jak zamach na moją wolność w stanowieniu o sobie. Z czasem zmieniłam tryb życia tak, byśmy wszyscy mogli znaleźć w nim radość, ale ta wielka zmiana przy pierwszym dziecku była ogromnie frustrująca. Potrzeba było czasu, by przeorganizować własny sposób myślenia i życia, jednak dziś nie zamieniłabym go na żaden inny. Czasem nawet nachodzi mnie myśl: może jeszcze córeczka?

 

Anna