czyli co łączy piratów i kolorowe koraliki

 

To był już trzeci tydzień Kingi u cioci i wujka na wsi. Do morza było stąd zaledwie 20 kilometrów, więc w każdy weekend wszyscy troje udawali się na plażę. Kinga zdała właśnie do czwartej klasy i spędzała na wsi wakacje. Lubiła tu przyjeżdżać. Zielone łąki, kolorowe pola, gdzieniegdzie pasące się krowy i konie stanowiły dla dziecka z dużego miasta niecodzienny widok. Przy zadbanym domu z czerwonej cegły biegał pies o lśniącej sierści, Tofik. Można tu było także spotkać dwa rude koty, wygrzewające się na leżakach i od czasu do czasu ucinające sobie drzemki. A te pyszne dania i desery cioci? Własnoręcznie lepione pierogi z jagodami, bułeczki z malinami czy domowe lody po prostu rozpływały się w ustach. Wszystko to było naprawdę wspaniałe, tylko że… czasem Kingę ogarniała tęsknota za rodzicami, domem, swoim łóżkiem i zabawkami. Dziewczynka rozmyślała o tym wszystkim, bujając się w hamaku zawieszonym między jabłonkami.

Nagle… przed jej oczami niespodziewanie zabłysło coś kolorowego. Zmrużyła oczy, by przyjrzeć się dokładniej. Zobaczyła dwa niewielkie koraliki, wiszące na rzemyku. Wydawało się, że wiszą one w powietrzu, ale nie – na końcu rzemyka znajdował się… dziób sroki. Dziewczynka wiedziała od cioci, jak wygląda ten ptak – czarne pióra, połyskujące na granatowo i zielono, oraz pióra białe. Tak, to zdecydowanie była sroka, słynąca z zamiłowania do błyskotek. Ptak podał Kindze wisiorek i zaskrzeczał w swoim języku coś, co brzmiało jak kek lub czak. Potem zatoczył kółko nad jej głową i poleciał w stronę zaniedbanego ogrodu sąsiadów. „Dziwne…” – pomyślała dziewczynka, przyglądając się koralikom. Miały identyczną wielkość i kształt, różniły się jedynie kolorem – jeden był żółty, a drugi fioletowy. Po chwili sroka wróciła i ponownie zatoczyła kółko nad głową dziewczynki, zaskrzeczała „czak, czak, kek” i poleciała w stronę ogrodu. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, aż Kinga zrozumiała, że ptak chce jej w ten sposób dać do zrozumienia, by poszła za nim. Ciekawość była silniejsza niż strach  i dziewczynka pobiegła we wskazanym kierunku. Ogród sąsiadów znajdował się całkiem blisko, więc po trzech minutach była już na miejscu.

Gdy tylko tam dotarła, zauważyła piękną kolorową papugę siedzącą na skraju żywopłotu, który otaczał ogród. Uwagę Kingi przykuła opaska na oku ptaka, a na jego nodze obrączka z wygrawerowaną czaszką.

– Witaj Kingo – zagadnęła papuga. – Zapewne dziwi Cię mój wygląd i zastanawiasz się, dlaczego poprosiłem srokę, by Cię tu przyprowadziła. Potrzebuję pomocy i tylko tak bystra dziewczynka jak Ty może coś zdziałać. A właśnie – zapomniałem się przedstawić. Mam na imię Kacper. Jestem, a raczej bywałem kiedyś, marynarzem. Do czasu, gdy sława i bogactwo przyćmiły mi rozum i chciałem mieć ich więcej i więcej. Wówczas poznałem grupę piratów i przyłączyłem się do nich. Rabowaliśmy złoto i drogocenne kamienie, bawiliśmy się kosztem innych, robiliśmy naprawdę straszne rzeczy. Aż napadliśmy na statek, którego kapitanem był mój dawny znajomy, posiadający czarodziejskie moce. Nie ma nic gorszego niż rozzłoszczony okradziony czarodziej. Wszystkich piratów z mojej drużyny zamienił w rzeźby z piasku i poustawiał ich na bezludnej wyspie, niedaleko brzegu. Pozostawił im jednak świadomość tego, co się dzieje. Możesz sobie wyobrazić, jak wiatr porywa codziennie z rzeźb małe ziarenka piasku, sprawiając, że każdy z piratów powoli znika. I co gorsza – doskonale o tym wie! Mnie się upiekło. Z uwagi na dawną znajomość z czarodziejem i to, że sam mu kiedyś pomogłem podczas napadu, dostałem drugą szansę. Najpierw, zamieniony w papugę, pracowałem na statku tego kapitana. Byłem pomocnikiem w kuchni – obierałem dziobem cebule i skrobałem łupiny innych warzyw. Z dużym wysiłkiem zmywałem też talerze, przytrzymywałem je w szponach i czyściłem wodą i piórami. Wieczorami musiałem śpiewać w kółko te same marynarskie pieśni znudzonym członkom załogi. Po jakimś czasie czarodziej wynajął mnie jednemu kataryniarzowi jako modela do zdjęć oraz bym tańcem zachęcał przechodniów, by wrzucili grosik do kapelusza. Następnie pracowałem jeszcze w cyrku i teatrze. Zawsze dłużej, więcej i ciężej niż inni. Do pilnowania mnie kapitan wyznaczył srokę, którą już poznałaś. Śmiał się, że będziemy do siebie pasować, bo ona też lubi czyjeś skarby. Przez te długie lata miałem czas, aby się przyzwyczaić. Nie mogę jednak sobie darować, że moi, bądź co bądź, koledzy znikają z dnia na dzień, ziarenko po ziarenku. Chciałbym im pomóc. Wierzę, że zrozumieli już swój błąd…

Marynarz zaklęty w papugę opowiedział na prośbę dziewczynki jeszcze kilka ciekawych historyjek z życia piratów. Mówił także, iż bywały dni dobrej zabawy, lecz były też i takie, w których groźny kapitan zapędzał ich do ciężkiej pracy. Zdradził jej również tajemnice żeglowania podczas sztormu oraz opowiedział o wyspach, na których poszukiwali skarbów. Na koniec wyznał, że czarodziej obiecał przywrócić rzeźbom ludzką postać, zanim zupełnie rozpłyną się w powietrzu, pod warunkiem że odnajdzie się czarodziejski klucz ukryty gdzieś w tym ogrodzie. Niespodziewanie Kacper zaczął śpiewać piosnkę o złotym kluczu. Śpiewał w niej, że wiele lat temu w miejscu ogrodu znajdowała się rozległa łąka. Było to wtedy, gdy syn czarodzieja, Filip, miał pięć lat. Pewnego dnia ojciec pokazał mu złoty klucz. Klucz ten jako jedyny otwierał wieko skrzyni z ukrytym w niej eliksirem. Eliksir należało pić co dwadzieścia pięć lat, by zachować czarodziejskie moce. Filip nie rozumiał, jak wielkie znaczenie miał dla ojca ten klucz i zabrał go pod nieobecność rodziciela. Umocował go do rzemyka i zawiesił sobie na szyi razem z dwoma koralikami, w kolorach żółtym i fioletowym.

Któregoś dnia, bawiąc się w szefa piratów, Filip zdjął z szyi klucz, ustawił w kilku miejscach łąki stare skrzynie, które ojciec przywiózł z dalekich krajów, i biegał od jednej do drugiej, udając, że są w nich ukryte skarby. W chwili, gdy chciał otworzyć ostatnią skrzynię, zorientował się, że klucza już nie ma. Prawdopodobnie wypadł gdzieś na trawę, ale chłopiec nigdzie nie mógł go znaleźć. Chcąc uniknąć złości ojca, Filip rzucił na ziemię również rzemyk z koralikami i nie powiedział o niczym czarodziejowi. Po kilku dniach przechadzała się tamtędy sroka i zauważyła w trawie dwa koraliki, które zabrała do gniazda. Koraliki kryły w sobie część czarodziejskiej mocy klucza – gdyby znalazły się blisko niego, parzyłyby dłonie i świeciły na czerwono i pomarańczowo, niczym małe latarenki. Mijały lata. Gdy zbliżał się koniec dwudziestopięciolecia i czarodziejowi groziła utrata mocy, syn wyjawił ojcu swoją tajemnicę, skrywaną tak długo, i przepraszał go przez wiele godzin. Gdy czarodziejowi minęła pierwsza złość, nakazał synowi zaprowadzić się w miejsce, gdzie ten widział klucz po raz ostatni. Niestety, po tylu latach po łące nie było już nawet śladu. W jej miejscu zobaczyli ogród z żywopłotem. Ojciec i syn długo szukali klucza, a gdy poszukiwania się nie powiodły, rozgniewany czarodziej zamienił zwyczajny ogród w pełen poplątanych dróg LABIRYNT, z obawy, by klucza nie odnalazł ktoś niepożądany.

Tu marynarz-papuga zakończył swoją pieśń. Wspomniał jeszcze o tym, że ludzie mieszkający w domu przy ogrodzie wystraszyli się i uciekli w nieznanym kierunku. Z kolei czarodziej wpadł na pomysł, że zleci zadanie odszukania zguby papudze, która i tak była już na jego usługach.

– Jeśli nie znajdę klucza do zachodu słońca – kontynuował Kacper – po moich dawnych kolegach zostanie tylko wspomnienie. Czarodziej ześle w okolice wyspy ogromny sztorm. Wicher rozwieje na zawsze pamięć o załodze piratów.

 

Następnie zaklęty w papugę marynarz zapewnił dziewczynkę, że jeśli nie znajdą klucza, sroka wskaże jej drogę do domu, a w ogrodzie pozostanie on sam jeden. Już na zawsze. Po dłuższej chwili zastanowienia Kinga postanowiła pomóc ptakowi i jego kompanom.

I w ten sposób już po chwili wspólnie przekroczyli bramę Labiryntu. Labirynt tworzył żywopłot wysoki na trzy metry. Nad nim wisiały rozłożone rybackie sieci, tak by papuga nie mogła się górą wydostać. Oboje wiedzieli, że mają mało czasu, a zdawało im się, że wciąż chodzą w kółko. Przy którymś zakręcie dziewczynka przypomniała sobie nagle o koralikach. Od tej pory, gdy nie wiedzieli, w którą stronę pójść, Kinga zdejmowała koraliki z rzemyka, wkładała je do kieszeni i losowała jeden. Gdy wypadał kolor fioletowy, szli w prawo, gdy żółty – w lewo, jednakże wszystkie przejścia i zakamarki wyglądały identycznie. Ciężko im było ocenić, jak daleko zaszli. Po kilku godzinach wędrówki wyglądało na to, że kompletnie zabłądzili. Kinga zwróciła się do papugi:

– W ten sposób nigdy nie znajdziemy klucza. Potrzebna nam jest metoda zaznaczania kierunku oraz przejść, w których już byliśmy. I zdaje mi się…, że mam przed sobą coś… kolorowego, co świetnie by się nadawało – dziewczynka spojrzała wymownie na towarzysza.

– Chybbba żar-żar-tujesz… mmo-mmoje piórra? Mo-moje papapuzie piórka? Takkie kolorowiutkie, takie wyczesane dziobem… takie MO-MO-MO-JEEE!… – dukał ptak przerażony.

– Nie mamy wyboru, inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy. Chyba że masz lepszy pomysł na znakowanie przejść – Kinga obstawała przy swoim.

– N-n-nie mam – drżącym głosem odpowiedział ptak – Poddaję się – w końcu to ja cię w to wpakowałem i skoro chodzenie bez planu nie działa, to rzeczywiście trzeba coś zmienić.

I zmienili sposób losowania koralików. Gdy nie wiedzieli, w którą stronę powinni pójść, raz dziewczynka losowała koraliki z kieszeni, raz brała po jednym do każdej pięści, zaciskała je, a papuga dziobem wskazywała los. Zaczęli też znakować strony i przejścia papuzimi piórami, unikając w ten sposób chodzenia dwa razy w tym samym kierunku. Godziny mijały jedna za drugą, a ich droga wyglądała podobnie – losowanie koralika – znakowanie przejścia piórkiem – zakręt – kilkanaście metrów drogi do przodu – koralik – piórko – do przodu… I tak do znudzenia. Szli i szli, śpiewali marynarskie pieśni, mówili na głos alfabet. Opowiadali sobie różne żarty i historyjki, by umilić czas, którego było już coraz mniej i mniej.

Gdy dotarli do kolejnego rozwidlenia, ujrzeli dwie drogi. Jedna z nich prowadziła w lewo i wyglądała tak jak inne wcześniej – była porośnięta trawą i mchem. Na drugiej, prowadzącej na prawo, ktoś rozsypał na ziemi rozżarzone węgle, a po obu stronach znajdowały się gniazda os. Dziewczynka i ptak postanowili udać się w lewo. Tymczasem wieczór nadchodził nieubłaganie. Aż w końcu nadszedł… – Spójrz, Kingo – to już koniec… Widzisz – słońce zaczyna zachodzić. Dziękuję, że próbowałaś… A teraz żegnaj… Ooo, spójrz, leci już w naszą stronę strażnik-sroka. Ona wskaże Ci drogę do domu.

– Przykro mi – rzekła dziewczynka. – Naprawdę, bardzo się starałam i chciałam Ci pomóc. Żegnaj… Gdyby tylko jeszcze coś dało się zrobić…

sroka– Kek, kek, czak…  Chyba jednak się da… – zaskrzeczała sroka.

– To ty mówisz ludzkim głosem? – zdziwiła się Kinga.

– Jak się mocno wysilę, to mówię… kek, kek, czak. Co prawda, daleko mi jeszcze do tej wyszkolonej papugi… kek, kek, czak, ale przebywałam z nią tyle czasu, że zdołałam się wiele nauczyć. Ale do rzeczy… kek, kek, czak. Rozmawiałam właśnie z kapitanem-czarodziejem. Opowiedziałam mu, jak bardzo staraliście się znaleźć klucz, jak losowaliście koraliki, byle tylko iść do przodu, jak Kacper zaciskał dziób i wyrywał ze skrzydeł kolejne pióra, ryzykując, że nigdy donikąd już nie poleci. Jak przyznał się do wszystkiego, co zrobił, i jak śpiewał dla ciebie z uśmiechem pieśni, które tak już mu zbrzydły przez lata. Kek, kek, czak… mam dla was dobre wieści. Czarodziej postanowił dać wam ostatnią szansę. Proszę – w tej butelce znajduje się dla was zagadka. Jeśli udzielicie poprawnej odpowiedzi, cofniecie się w czasie o cztery godziny, do momentu wejścia do labiryntu. Zdziwiona tą informacją, ale szczęśliwa, Kinga otworzyła butelkę i wyjęła z niej list. Drżącym głosem przeczytała:

Potrzebna wszystkim na morzu i lądzie

Szczęśliwy, kto w życiu swoim ją posiądzie

Wierna przyjaciółka śmiałków i rycerzy

Do tych, co ją mają, świat cały należy

To ona jest kluczem każdego zwycięstwa

Kim jest? Pytacie? Tak! – To siostra męstwa

I z trudnościami jeśli ktoś się zmaga

Temu z pewnością się przyda…

 

– ODWAGA! – krzyknęła głośno i radośnie dziewczynka. – Odwaga! Odwaga! Odwaga! Trafiony – zatopiony! Hurrra! Hurrra! Udało się!!!

Czarodziej dotrzymał słowa i dał im dodatkowy czas na znalezienie klucza. Droga przez labirynt rozpoczęła się dla nich od nowa. Oznakowania, które pozostawili na drodze, okazały się sporym ułatwieniem, a na nowych rozwidleniach wykorzystywali opracowany już wcześniej sposób zaznaczania. Dość dobrze znali ścieżki labiryntu i unikali pójścia dwa razy w tym samym kierunku. Mimo to w końcu znów dotarli do znajomego rozwidlenia, z jedną z dróg pełną gorących węgli i os. Tym razem wybrali jednak trudniejsze przejście. Czuli, że nie mają innego wyjścia. Aby nie tracić czasu, Kinga posadziła sobie papugę na ramieniu, przebiegła po węglach, a ptak miał za zadanie odganiać osy własnym skrzydłem. Biegli, biegli, aż w końcu dotarli na niewielką polanę. Przystanęli i rozejrzeli się uważnie. Przeszli kilka kroków i wtedy dostrzegli w trawie coś, co wyglądało jak dwa małe węgielki. Gdy przyjrzeli się dokładniej, okazało się, że nie były to węgielki, lecz koraliki, które wypadły dziewczynce z kieszeni. Teraz, z bliska, żarzyły się czerwonym i pomarańczowym blaskiem. Kinga podniosła je z ziemi. Parzyły dłonie, więc natychmiast je upuściła. Przypomnieli sobie z papugą, co oznaczają ten kolor i taka temperatura koralików. Rozpoczęli poszukiwania klucza, aż w końcu, po upływie pół godziny, znaleźli w kępach trawy złotą zgubę.

Zakończenia tej historii możecie się domyślić sami. Piraci odzyskali ludzkie ciała, jednak ani myśleli wracać do dawnego fachu, piasku i wody mieli bowiem dosłownie po dziurki w nosie. Otworzyli restaurację „Pod żaglami” i w zimowe wieczory zabawiali gości historiami o piratach i ich, niby to zmyślonych, przygodach. Na pamiątkę swojej kary i ku przestrodze każdy z nich do końca życia nosił na szyi woreczek z ziarenkami piasku. Marynarz-papuga również odzyskał ludzką postać, choć w umowie z czarodziejem nie było o tym ani słowa. Z czasem został burmistrzem jednego z nadmorskich miast i bardzo dbał o bezpieczeństwo mieszkańców. A Kinga? Wróciła do domu na pyszną kolację, zastanawiając się, czy ktoś jej uwierzy, skąd się wzięły dwa koraliki na rzemyku u jej szyi. Jeśli wujek i ciocia nie uwierzą w to, że uratowała drużynę piratów i przyczyniła się do mianowania burmistrza, to może chociaż uwierzą, że koraliki są od sroki przechadzającej się pod oknami domu. W końcu przecież powszechnie wiadomo, jakie jest zamiłowanie tych ptaków do błyskotek. Hmmm…

 

Agnieszka Niedźwiecka
z wykształcenia pedagog,
z zamiłowania autorka bajek dla dzieci.

 Artykuły i Bajki Agnieszki…