Kazimierz stanął na blacie i postanowił:

img– Na jesienne wieczory najlepsze są racuchy z jabłkami.
Wytarł do czysta kawałek blatu, na którym zamierzał urządzić swój kulinarny warsztat. Zaczął się rozglądać za mąką. Wiedział, że powinna być biała i puszysta jak śnieg. Stała w samym rogu dolnej szafki, musiał więc najpierw wystawić wszystkie inne pudełka na zewnątrz. Potem przepchnął słoik z mąką pod blat, a sam wlazł na górę. Znalazł kawałek wstążki, który przymocował do ucha filiżanki i tak wymyślone wiaderko opuszczał w dół, do słoika. Zanurzało się w mące i załadowane po brzegi jechało w górę, wciągane przez Kazia, który pocił się i stękał, i bardzo starał się nie poślizgnąć, bo obsypany cukrem pudrem blat przypominał ślizgawkę.
Gdy już usypał górę mąki, wyciągnął z lodówki kartonik z mlekiem. Nie miał siły podnieść tego dużego, więc wziął malutki – z gęstym mlekiem do kawy. Postawił go sobie na głowie i wędrował przytrzymując go łapkami.
– Teraz muszę to wszystko wymieszać – przypomniał sobie, że Ania miksowała składniki w dużej misce.
Ją też wziął na głowę, tyle że do góry nogami, więc zupełnie go przykryła. Gdyby w tej chwili Ania zajrzała do kuchni, zobaczyłaby wędrującą po podłodze miskę. Kazimierz zaczął mieszać. Najpierw wskoczył do miski z kartonikiem i wlał mleko, mocząc sobie stopy. Potem wyszedł na blat i, zostawiając wszędzie mokre ślady, dreptał wokół mąki, zastanawiając się, jak przetransportować ją do miski.
– Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Mogłem od razu wsypywać do miski – podrapał się w łepek ubieloną łapą, rozsmarowując sobie mąkę między uszami. – Poradzę sobie inaczej! Po prostu ją przepchnę.
Przyniósł talerzyk i postawił obok góry mąki. Był pewien, że jeśli oprze się o nią plecami, mąka przesunie się i wskoczy na talerzyk. Zamiast tego, to miś wpadł w sam środek białego puchu, a mąka wzbiła się w powietrze jak śniegowa chmura. Kiedy opadła, wszystko wokół było białe.
– Ojej, nie tak to sobie zaplanowałem – zmartwił się Kazimierz, ale w tej samej chwili porządnie zaburczało mu w brzuchu, więc z zapałem spuścił w dół filiżankę i tym razem transport mąki wciągał już prosto do miski. Do mleka i mąki dosypał jeszcze łyżeczkę proszku do pieczenia z żółtej papierowej torebki, która stała zawsze przy oknie. I bardzo z siebie zadowolony, ruszył po mikser.
Wepchnął wtyczkę do kontaktu, a mikser wstawił do miski. Usiadł okrakiem na rączce, mocno się jej chwycił, a stopą przycisnął czerwony guzik. Mikser zawył, szarpnął i zaczął się kręcić jak szalony. Wirował w misce, a Kazimierz podskakiwał jak na rodeo. Przy każdym okrążeniu wychlapywała się kolejna porcja masy. Kazio ściskał nogami elektrycznego byka i podskakiwał razem z nim. W oczach tańczyły mu kuchenne okna, szafki, pomalowane na pomarańczowo ściany i brązowa podłoga. Zrobiło mu się trochę niedobrze, ale pamiętał, że wszystkie składniki trzeba dobrze wymieszać, a poza tym prawdziwi kowboje nie poddają się łatwo. Dopiero kiedy jego piżama była już całkiem zachlapana, raz jeszcze nadepnął na czerwony guzik. Mikser stanął.

Kazimierz odkręcił kurek elektrycznej kuchenki i obserwował, jak rozgrzewa się czerwony palnik. Czuł, że robi się coraz cieplej, więc się nie zbliżał. Przyniósł patelnię i postawił ją na palniku, nalał trochę oleju i nałożył łyżką pierwszą porcję racuchowego ciasta. Po domu zaczął się rozchodzić zapach jedzenia i zaciekawiona Ania zeszła na dół. Kuchnia wyglądała, jakby właśnie przeszła przez nią trąba powietrzna, a poplamiony Kazimierz stał nad patelnią, wołając:
– Aniu, podaj szybko talerze, bo mi się racuch przypali!
Ania była tak zdumiona, że nic nie powiedziała. Podeszła do szafki, wyjęła dwa talerze i postawiła obok misia. Ten sprawnie przełożył na każdy po trzy racuchy, po czym zgarnął z szafki trochę cukru pudru i obsypał nim swoje popisowe dane. Wyłączył palnik, otrzepał łapy i z uśmiechem powiedział:
– No, gotowe. Możemy jeść!
Usiedli przy stole, Kazimierz podał widelce. Ania ukroiła kawałek racucha i włożyła do ust. Długo przeżuwała, a miś patrzył na nią badawczo. Spodziewał się komplementu. Wreszcie przełknęła i powiedziała:
– Pyszne, ale dlaczego bez jabłka?
Kazimierz przygryzł łapę.
– O, nie! Zapomniałem! – krzyknął i rozejrzał się z nadzieją, że znajdzie jabłko i jakimś sposobem wepchnie je w środek racucha. Ale zobaczył tylko bałagan pokryty białą warstwą mąki.

fragment książki Przygody Misia Kazimierza
autorstwa Pauliny Wilk